Kasprowy Wierch brzmi jak wyświechtany klasyk. Zdobywany przez większą część „ceprów” z poziomu kolejki PKL. Co nie zawsze oznacza bycie wygodnym lub typowym leniem. My dziś pokażemy przebieg trasy na Kasprowy Wierch z punktu widzenia turystyki górskiej w warunkach kompletnie zimowych. Mamy wtorek. Ma być okno pogodowe, które ma trwać cały dzień. Naszą największą zmorą zdaje się być to, że wybraliśmy sobie jeden z najbardziej mroźnych dni tej zimy. Ale nie taki diabeł straszny jak go malują.
Po resztą szczegółów zapraszam Cię na przepiękną fotorelację z dobrym opisem i szczegółami, dla tych, którzy noszą się z zamiarem spokojnej i bezpiecznej wędrówki zimą. Ja byłem na tyle stęskniony za Tatrami, że w zasadzie zadowoliłbym się nawet pójściem w najmniej wymagającą dolinę. Gdyby nie było warunków pogodowych to pewnie tak byśmy zrobili, ale dziś miała być doskonała widoczność. I ani jednej chmurki na niebie.
Czy to jest normalne, że budzisz się o 4:30, wstajesz z powiedzmy ciepłego łóżka (ale o tym za chwilę…), na zewnątrz mamy rekordowo niskie temperatury sięgające do -16 (w centrum), gdzie nieco wyżej odczuwalna sięga do -24 stopni, a człowiek mimo tego wstaje, ubiera się w kilka warstw ubrań i rusza na szlak?
Jednodniowy trip, który miał nieco inny charakter organizacyjny niż zwykle. Wyszliśmy nieco poza nasze dotychczasowe zasady. Wyjechaliśmy kilka godzin wcześniej, żeby uniknąć jazdy 3 godzin samochodem z którego bezpośrednio ruszaliśmy na szlak. Tym razem przyjechaliśmy delikatnie po dziewiętnastej do Zakopanego i ogarnęliśmy bardzo tani nocleg w okolicach stoku Nosal.
To była dobra decyzja, ale zły wybór noclegu, który okazał się mało komfortowy, ale czego mogliśmy oczekiwać po tak niskiej cenie. Może chociaż tyle, żeby zasnąć w ciepłym łóżku i nie słyszeć tamtejszych domowników, którzy do 1 w nocy prowadzili intensywne rozmowy. Drzwi miały tak dużą szparę, że nie sposób było tego uniknąć. W planach mieliśmy pospać 5 h, żeby wstać o 3:30, ale w pokoju było na tyle zimno, że ciężko było nam wygrzebać się z łóżka. Dlatego wstaliśmy o godzinę później i na parkingu zameldowaliśmy się dopiero o 5:30.
Po raz kolejny uświadomiliśmy sobie, że zima i planowanie wędrówek o bardzo wczesnej porze rządzi się swoimi zasadami.
Za plecami towarzyszy nam widok na Babią Górę, Beskidy oraz centrum Zakopanego.
Co po drodze?
Jest zimno, ale mimo tego idąc nie odczuwamy tego zbyt mocno. Jedynie brwi, rzęsy i moja broda zamarzają od parującej twarzy…. Do tego chusta na mojej twarzy momentami robiła się twarda. Na szczęście wiatr w tym dniu był bardzo łaskawy. Można uznać, że praktycznie nie poczuliśmy jego obecności. Może jedynie stojąc już na szczycie Kasprowego, ale tam temperatura była już dużo wyższa niż o poranku, więc nie było to coś co przysporzyło by nam większych trudności.
Wracając jednak do trasy przebiegła ona bardzo spokojnie. W zasadzie pierwszą osobę spotkaliśmy idąc z parkingu w stronę kolejki PKL Kasprowy. Był to chłopak, który dotarł na Podhale z samego Pomorza (żołnierz pracujący w marynarce – o ile dobrze się zrozumieliśmy!) i zmierzał w kierunku Kościelca. Jednak nasze drogi rozeszły się bardzo szybko, bo już Kuźnicach. My wybraliśmy szlak żółty przez Dolinę Jaworzynki, a kolega pomaszerował w kierunku niebieskiego szlaku przez Boczań.
Oba szlaki łączą się ze sobą na Przełęczy między Kopami.
W tle rozległa panorama na Tatry Wysokie z poziomu Hali Gąsienicowej. Stąd charakterystyczne szczyty, które rozpozna już zaprawiony miłośnik Tatr, czyli od lewej patrząc Granaty, Kozi Wierch, Kościelec, Świnica.
Sentymentalna Hala Gąsienicowa
Docieramy bardzo spokojnie do Doliny Gąsienicowej i dopiero w tym miejscu mija mnie pierwszy turysta, który bardziej intensywnym krokiem zmierza w kierunku dalszych przewyższeń, które są dalszym celem zarówno jego jak i większości turystów, którzy w tym dniu wybrali się w Tatry.
Wspomniałem o tym, że mija mnie, bo Marcin miał problem z marznącymi palcami w butach, więc na tym etapie wędrówki każdy z nas szedł osobno. Ja mam swoje tempo, często się zatrzymuje, żeby zrobić zdjęcie, nagrać jakieś krótkie ujęcia. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że zimą jest to szczególnie wymagające, bo za każdym razem trzeba zdjąć rękawiczki, często obiektyw zaparuje, trzeba go przetrzeć, a palce są nieco „zgrabiałe” i często odmawiają posłuszeństwa 🙂
Zawsze, gdy jestem w tym miejscu serce podpowiada, żeby zatrzymać się tu chociaż na chwilkę, bo jest tu wszystko to czego szuka stęskniony górołaz. Jednak rozum bierze górę nad emocjami, bo nie sposób robić przerwę przy -20 stopniach na termometrze, gdzie póki co nie ma jeszcze ani grama słońca.
Tu mocne zbliżenie na Kościelec.
Powtarzam to wielokrotnie w swoich publikacjach, gdzie moje drogi zahaczają o to miejsce, że ma ono wszystko to czego ja oczekuję i szukam idąc na szlak. Dlatego warto czasem przyjść tu, wcześnie rano, albo przez zmrokiem kiedy nie ma jeszcze tłumów i zatopić się w klimacie Doliny Gąsienicowej.
Dziś tej okazji nie mieliśmy, więc przechodzimy tu przelotem kierując swoją uwagę na głównym celu którym był dziś Kasprowy Wierch. Można powiedzieć, że był to mój powrót do korzeni, gdzie jednym z pierwszych wpisów w 2018 roku na tym blogu była relacja ze zdobycia „Kasprowego”. Dla jednych może to być tylko Kasprowy, który leży na połączeniu wielu szlaków prowadzących na bardziej wymagające i cięższe wierzchołki. Dla mnie to na ten okres był taki początkowy szczyt od którego zaczynałem bardziej wyniosłe cele. Od tego czasu byłem tu już wielokrotnie, także zimą. Ale, wtedy były to tylko punkty na trasie do zdobywania innych szczytów np. Świnicy zimą czy chociażby Beskidu i Liliowego jesienią 🙂
O tej porze na szlaku można było policzyć turystów na palcach jednej ręki. Nie ma się co dziwić, bo warunki choć nieco ekstremalne przez mocno ujemną temperaturę nocą i wczesnym porankiem to przejrzystość i totalnie bezchmurne niebo sprawiły, że w późniejszych godzinach na szczycie Kasprowego Wierchu i jego obrębie pojawiło się coraz większa ilość zagorzałych turystów i narciarzy.
Czy szlak na Kasprowy Wierch jest bezpieczny zimą?
Są takie miejsca w Tatrach, gdzie wydawać by się mogło, że nie ma mowy o zejściu lawiny. Takie są nasze pierwsze odczucia jako osób, które są laikami, nie posiadających ABC lawinowego i o lawinach wiemy tylko tyle ile usłyszymy na zaprzyjaźnionych grupach Facebookowych i stronach o tematyce górskiej. To zdecydowanie za mało by móc w ten sposób czuć się pewnie w górach zimową porą.
Niestety w rejonie Kasprowego Wierchu jak i w nieco bardziej popularnym miejscu, łatwo dostępnym gdzie przewijają się tłumy turystów czyli Morskim Oku występujące lawiny są czymś normalnym. Szczególnie niebezpiecznie robi się, gdy mamy duże ilości świeżych opadów śniegu w połączeniu z silnym wiatrem. Tu najwięcej wypadków jednak zdarza się wśród skiturowców i narciarzy, którzy zjeżdżają poza wyznaczonymi trasami.
Zrobiłem mały wywiad środowiskowy u wujka Google i w obrębie Kasprowego, Doliny Gąsienicowej i Goryczkowej miały miejsca lawiny. Z reguły, a na pewno w jej dużej części lawiny schodziły w miejscach poza trasami turystycznymi. Albo wyzwalane były przez narciarzy. Trzeba mieć jednak na uwadze zawsze ocenę ryzyka, warunki występujące i stopień zagrożenia lawinowego, który nie zawsze daje nam gwarancję, że nic złego się nie wydarzy.
Tu trochę liczb odnośnie tego jak przebiegała moja trasa i czego można się spodziewać, żeby można było racjonalnie zaplanować tego typu wypad:
CZAS
8-9 h (bez przerw, w obie strony)
DŁUGOŚĆ
13,8 km
WYSOKOŚĆ
1987 m, n.p.m.
PRZEWYŻSZENIA
1051 m
Idąc równolegle do trasy narciarskiej zwanej Gąsienicową z minuty na minutę widzę coraz większy ruch, który sprawia, że przystaję co chwilę by móc podziwiać odważne zjazdy, pełne finezji i polotu narciarzy i skiturowców.
I choć nie jestem jeszcze na szczycie to już za moimi plecami wyłaniają się fantastyczne krajobrazy…
Ostatnie podejście, czyli około 150-200 metrów do szczytu Kasprowego, a bardziej jego podnóża w tych warunkach wydają się być niczym syzyfowe prace, gdzie czujesz, że idziesz, ale efekt jakiś mizerny. Na butach miałem raczki, ale chętnie widziałbym na nich raki, które przyspieszyłyby wyjście o kilka dobrych minut. I nie chodzi mi tu o bezpieczeństwo, ale o fakt, że miałbym lepszą przyczepność.
Poza tym Marcin, który wszedł przede mną miał ze sobą moje kijki, które też w tym miejscu mogłyby się przydać. Ja choć je mam, z reguły chodzę bez, ze względu logistycznych, bo w moich rękach zazwyczaj trzymam aparat. Nie powiem, bo te strome podejście choć na zdjęciu może wyglądać dużo bardziej łagodnie niż na żywo dało popalić. Takie miejsca w górach zapamiętujesz na bardzo długo.
Tu miejsce, które opisywałem wyżej, gdzie widać podążających turystów zatrzymujących się co kilka metrów, żeby złapać oddech. To pokazuje, że mówiłem prawdę i wiele osób, które szły tą trasą w tym dniu zgodziłyby się, że to najcięższy punkt na szlaku, który należało pokonywać małymi kroczkami.