Trzydniowiański Wierch i Kończysty Wierch w Tatrach Zachodnich!

Autor: TOBIASZ
Tatry Zachodnie to urokliwe i wyjątkowe miejsce. W szczególności szczyty najdalej wysunięte na zachód. Trzeba przyznać, że większość z nich jest wymagająca i zaliczana do grupy tych długodystansowych. Technicznie trasa jest spokojna, bez żadnych trudności. Jednak trochę kilometrów trzeba tu natrzaskać! Nie ma zmiłuj się! To wszystko sprawia, że aby dostać się na Kończysty Wierch, a nieco wcześniej na Trzydniowiański Wierch musisz liczyć się z ponad 10-godzinną wyprawą w terenie.

To drugi dzień naszych wojaży.

Wstajemy przed godziną 5:00 z bojowym nastawieniem i myślą „ahoj przygodo”!

W przed dzień tej wędrówki naszym celem była Przełęcz Zawrat. Zdobyta od tej trudniejszej strony, czyli z Doliny Gąsienicowej (od Czarnego Stawu Gąsienicowego). Powrót był już trasą bezpieczniejszą i dostępną dla każdego – Doliną Pięciu Stawów. To był dość wymagający hike, dlatego na dzisiejszy dzień przygotowaliśmy coś bardziej bezstresowego. I luźnego. Przynajmniej tak nam się wydawało na pierwszy rzut oka.

Oczywiście, jeśli chodzi o techniczne aspekty i poziom trudności, a jednocześnie bezpieczeństwa to trasa na Trzydniowiański Wierch i Kończysty Wierch jest czymś lajtowym.

Nie mniej jednak trasa tym wariantem to solidna pętelka. Mimo tego, że skróciliśmy ją już o jeden punkt szczytowy. W planach był jeszcze Starorobociański Wierch. Zrezygnowaliśmy z niego z powodu ograniczeń czasowych. Musieliśmy wrócić do naszych domów o normalnej porze. Przyjdzie nam się jeszcze zmierzyć z tym kolosem, czyli najwyższym wierzchołkiem w polskiej części Tatr Zachodnich.

Porównując Zawrat, a Kończysty Wierch jako całość to ten pierwszy miał ponad 113 metrów więcej przewyższeń i wymagał większego skupienia, koncentracji oraz determinacji. 

Musisz wiedzieć, że to jedna z wielu możliwości, aby dostać się na szczyty. Kombinacji jest tu dużo, dużo więcej. Są to wyprawy długo-dystansowe, które są w granicach od 24 kilometrów i wzwyż. W tle są dostępne 3 trasy od słowackiej strony. Dwie z nich przebiegają bezpośrednio przez Jarząbczy Wierch, który też może stanowić dodatkową alternatywę na wydłużenie trasy.

Robiąc dobry research po mapie zauważysz jakie są tu możliwości oraz kombinacje. Tatry Zachodnie można penetrować na wiele sposobów.  Można pokusić się też o długą pętelkę zahaczając wcześniej o Grześ – Rakoń – Wołowiec – Jarząbczy Wierch – Kończysty Wierch. Wracając przez Trzydniowiański Wierch, aż do samej Doliny Chochołowskiej.

Ciekawą alternatywą zdaje się też trasa prowadząca z Doliny Kościeliskiej, aż na Ornak, Siwy Zwornik i Starorobociański Wierch. Gdzie później można podejść jeszcze na Kończysty Wierch i zdecydować o drodze powrotnej do jednej z dwóch położonych blisko siebie i popularnych w Tatrach, dolin.

Im dłużej przyglądam się mapie, tym ciężej zdecydować się gdzie do diaska iść.

Na dobry start – Dolina Chochołowska

Pominąłem ten etap szlaku, bo wydaje mi się, że większość osób, które planuje długodystansowe wycieczki po górach ma już w swoim bagażu doświadczeń trasę na Dolinę Chochołowską. Mogę się mylić. Ale moja męska (o ile taka istnieje?) intuicja podpowiada mi, że tak właśnie jest. To co musisz wiedzieć, że jest to jeden z najżmudniejszych odcinków. Ciągnie się przez prawie 5 km. Z czego ponad połowa drogi to twardy asfalt! Auć…. moje stopy nie były z tego powodu zadowolone. Tym bardziej, że miałem na sobie zupełnie nowe, nierozchodzone buty.

Trzeba pamiętać, że Dolina Chochołowska jest największą i najdłuższą w Tatrach Polskich, bo liczy sobie ponad 10 km. Więc, jest co dreptać. Ale myślę, że mimo wszystko warto, bo przyznam szczerze, że uwielbiam tu wracać. Polecamy przejażdżkę rowerami przez dolinę, bo jest tu jedna z nielicznych, dostępnych tras rowerowych. Można tu trochę poszusować na 2 kółkach, ale w granicach rozsądku. Najlepiej jeździ się tu po za sezonem, gdy na szlaku nie ma zbyt wielu przeszkód, czyli błąkających się turystów.

Jak się domyślasz, nie docieramy bezpośrednio na polanę Chochołowską. Odbijamy z trasy trochę wcześniej wchodząc tym samym na czerwony szlak. To nim pójdziemy już do samego końca, czyli, do naszego pierwszego celu, którym jest Trzydniowiański Wierch. Tym samym wchodzimy już na Polanę Trzydniówkę, która znajduje się na wysokości 1080-1100 m n.p.m.

To tu robimy krótką przerwę na mały lunch, żeby zebrać siły na dalszą część trasy. Wtedy, jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ten etap wędrówki okaże się najtrudniejszym ze wszystkich. Gdy teraz patrzę na mapę podsumowując wszystko w liczbach to widzę, że od tego punktu aż do po sam wierzchołek pierwszego szczytu do pokonania jest 678 metrów podejść do góry! Rozłożone jest to na długości 2,6 km. Nie mniej jednak tu wylałem z siebie siódme poty.

Wcale nie było ciepło, ale mój organizm poci się nawet, gdy na dworze jest na minusie. Taka moja tendencja. Może ktoś wie dlaczego jeden organizm poci się bardziej, a drugi mniej? 

Pierwsze solidne podejście do góry za nami. Powoli odsłaniają się przed nami piękne widoki. Jednym z nich jest panorama z lotu ptaka na okoliczną Polanę Chochołowską z domkami pasterskimi i słynną kaplicą Jana Chrzciciela, gdzie ów papież Jan Paweł II bywał często przy każdej nadarzającej się okazji.

Praktyczne informacje o trasie

OPIS TRASY – DO GÓRY: Siwa Polana (parking) – Polana Chuciska – Dolina Dudowa – Starorobociańska Dolina – Polana Trzydniówka – Trzydniowiański Wierch – Kończysty Wierch

TRASA Z POWROTEM – W DÓŁ: Trzydniowiański Wierch – Jarząbcza Dolina – Polana Chochołowska – schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej – Polana Trzydniówka – Starorobociańska Dolina – Dolina Dudowa – Polana Chucińska – Siwa Polana – parking

Mentalnie trzeba przygotować się na mały wpierdol. Ten fizyczny, ale umysł też będzie krzyczał „mam już dość”.

Będąc tu jedyną słuszną opcją jest parking na Siwej Polanie. Podjeżdżamy maksymalnie blisko zostawiając samochód na pierwszym polu parkingowym, żeby mieć jak najbliżej wejścia do dolinki. Oszczędzając tym samym kilkaset metrów co w ogólnym rozrachunku ma znaczenie. Parking o 5 rano jest prawie pusty. Są już pierwsze samochody, ale miejsca jest jeszcze całkiem sporo.

Budka z TPN-u jest jeszcze zamknięta, więc płacimy 25 zł za parking, ale za wejście do parku już nie. Więc te kilka z złotych jesteśmy do przodu i możemy je w jakiś mądry sposób wydać w schronisku. Ja robię to regularnie, bo wiem, że tym samym wspieram gospodarzy, czyli właścicieli schroniska. Oni robią kawał dobrej roboty oraz pracownicy, którzy poświęcają się tej pracy nie dla pieniędzy, lecz z serca.

Popularność tej doliny słynie z jej dostępności. Dobre położenie, prosty dojazd, wiele dostępnych tras dojściowych na perełki Tatr Zachodnich czyni tę dolinę popularnym obszarem. Mocno obleganym praktycznie przez cały rok. Latem natomiast kursuje tu kolejka turystyczna, czyli ciopąg (ciuchcia na kółkach!), więc można w bardzo łatwy sposób skrócić sobie drogę. Kosztuje niewiele, a jedzie około 3 km aż do momentu, gdzie kończy się droga asfaltowa. Jeśli jednak idziesz bardzo wcześnie rano to nie licz na kolejkę, licz na siebie. W drodze powrotnej można jednak zaoszczędzić trochę sił.

około 11 godzin (z przerwami)

CZAS

24,3 km

DŁUGOŚĆ

początkujący 

POZIOM TRUDNOŚCI

1299 m 

PRZEWYŻSZENIA

Idąc tym szlakiem po naszej prawej stronie (część zachodnia) mamy panoramę na bardzo popularne w tej części szczyty. Jeden z nich widoczny i bardzo popularny, czyli Wołowiec (po prawej stronie), daleko w tle za tym pasmem wyłania się Rohacz Ostry należący do Tatr Zachodnich, ale po słowackiej stronie. Pod tymi szczytami rozlega się Dolina Jarząbcza, którą będziemy wracali schodząc w dół, a gdzie ostatecznie wyjdziemy w popularnej i znanej każdemu – Dolinie Chochołowskiej.

Bo tak na prawdę mamy dwa warianty powrotu. Jednym z nich jest trasa, którą szliśmy, ale tu wieje nudą i śmierdzi bólem stawów i kolan. Większa część trasy jest spadzista i nasze nogi mogą mocno ucierpieć przy zejściu w dół. Po za tym trzeba powiedzieć sobie szczerze, że nie ma tu zbyt wielu widoków! Mamy tu las, dużo kosodrzewiny i sporo zakosów co latem przy dużych upałach może być wybawieniem. Droga jest krótsza i szybsza co najmniej o jakieś 30-40 minut.

Po dłuższej dyskusji namówiłem mojego towarzysza na wydłużony wariant powrotu przez Dolinę Jarząbczą. Odbijamy ze szlaku tuż przed Trzydniowiańskim Wierchem w lewo, kierując się tym samym czerwonymi oznaczeniami. Tak też przyjdzie nam iść drogą momentami stromą, ale też sypką. Jednak z każdym kolejnymi metrami droga staje się łagodniejsza co sprawia, że idzie się całkiem przyjemnie. Pamiętaj, że wydłużasz w ten sposób wycieczkę i dokładasz drogi.

Dlaczego wybraliśmy tą opcję?

Ten obszar jest zdecydowanie bardziej odkryty. Przede wszystkim kierowała mną myśl, żeby sprawdzić nową drogę. Bo tamta nie urzekła mnie zbyt szczególnie. A w ostatecznym rozrachunku idąc tu wychodzisz praktycznie w środku Polany Chochołowskiej. To ja lubię! Takie smaczki na koniec wędrówki, czyli wizyta w schronisku. Może nawet uda się zjeść pyszne jagodzianki, które nie mają sobie równych!

Po lewej stronie znajduje się Jarząbczy Wierch (2137 m), a pomiędzy nim, a Wołowcem widoczna jest Niska Przełęcz (1819 m). Z tego miejsca dość słabo widać szczyt, który znajduje się po sąsiedzku ze szczytem wcześniej wspomnianym. A jest to Raczkowa Czuba (2194 m).

Punkt pierwszy – Trzydniowiański Wierch

O tym rejonie słyszałem dużo, dużo wcześniej i czytałem w czasopiśmie Magazyn na Szczycie. To właśnie wtedy w mojej głowie pojawił się pomysł, żeby w końcu uderzyć w Tatry Zachodnie. Oba szczyty zaliczam bez apelacyjnie do tych, które mają obłędną panoramę na caluśkie Tatry. Nie wiem czy to pogoda miała na to wpływ, ale porównując wczorajszy hike było tu wyjątkowo kameralnie. Owszem, wchodziły i schodziły z nami pojedyncze osoby oraz małe grupki turystów, ale było tu bardzo spokojnie. To był doskonały czas na wyciszenie się i relaks. Ale ten mentalny, bo o fizycznej uczcie dla ciała nie było tu póki co mowy.

Trzydniowiański Wierch znajduje się w północnej grani Kończystego Wierchu i mierzy sobie równe 1758 m n.p.m.

Ale to nie wszystko. Bo ten szczyt ma dwa wierzchołki. Niższy został uznany jako punkt główny, czyli oficjalnie przyjęty jako ten najważniejszy na mapie. Tuż obok, bo około 150 m na południe jest wierzchołek o wysokości 1762 m n.p.m., który jest takim no name. Nie mam pojęcia, dlaczego jest tak, a nie inaczej.

To co najcięższe już za nami. Blisko 700 metrów przewyższenia mamy za sobą. Na dość krótkim odcinku, więc na moim ciele pojawiło się sporo potu (taka moja natura!), żeby nie powiedzieć, że zasapałem się! To nie jest lekki odcinek, więc przygotuj się, że tu trzeba będzie deptać i dźwigać często nogi do góry. Chociaż od dwóch miesięcy staram się biegać minimum 2 razy tygodniowo po 3-5 km to jednak formy sprzed lat kiedy trenowałem w klubie piłkarskim i biegałem za piłką od małego, nadal nie widać 🙂

Teraz czeka nas spokojny trekking odkrytymi graniami w kierunku Kończystego Wierchu.

Dopiero kilkadziesiąt metrów przed samym szczytem czeka na nas mocne podejście schodami do góry. Marcin podjął się wyzwania zliczenia schodów, które zostały przygotowane z powodu osuwających się kamieni. Dla bezpieczeństwa. Jednak skończyło się to fiaskiem, bo cyfra najzwyczajniej w świecie, nie zapisana zaginęła, mimo szczerych intencji. Trasa została odpowiednio zabezpieczona i pracownicy TPN-u zadbali o to, żeby w tym miejscu były schody. Na ich bokach wyłożona została jutowa siatka, której celem jest zabezpieczenie tego terenu przed naturalną erozją (wiatr, woda i słońce) oraz rozdeptywaniem części szlaku przez setki turystów wędrujących po tym terenie.

Z lewej Łopata, po środku Rochacze, a po prawej Wołowiec. 

Ów schody prowadzące do naszego celu znajdujące się na ostatniej prostej. Na lewo doskonale widoczny Starorobociański Wierch, którego momentami przysłaniały chmury. W tym dniu było ich pod dostatkiem. Na szczęście widoczność nie była najgorsza i wiele odległych szczytów można było dojrzeć podczas całej wędrówki. Co stanowi doskonałą nagrodę za włożony trud wstawania o nieludzkiej porze i wysiłek. Pot wylany na szlaku w takich momentach cieszy.

Bo patrząc na te kolosy wokół i to co natura nam dała sama od siebie wiesz, że to miało sens. Wiesz po co to robisz. Wiesz, że wrócisz tu z powrotem. Ta miłość to niekończąca się historia.

Kończysty Wierch „czarny koń” Tatr Zachodnich!

Meldujemy się. Na prawdę jest pięknie i uroczo. 

Zdobywamy najwyższy punkt dzisiejszego dnia. I w tym momencie zawsze pojawia się myśl, a może by tak iść jeszcze tam…

Jak zwykle na górze jest przypływ wielu przeplatających, nie zawsze pasujących do siebie emocji. Począwszy od szczęścia i radości, aż po całkiem normalne pod przejściu kilkunastu kilometrów i pokonaniu dużego przewyższenia zmęczeniu. Pojawia się też niedosyt. Tak, bo zawsze patrząc z boku na pobliskie wierzchołki chciałoby się zdobyć je wszystkie na raz. Za jednym zamachem. Bez pitolenia. Znasz to? Pojawia się naturalna walka serca i rozumu. Z reguły prawie zawsze w moim przypadku wygrywa rozum. Szczególnie, gdy jestem z Marcinem, który jest przynajmniej 2 x bardziej odpowiedzialny, poukładany i racjonalny niż Ja.

Chociaż za nim dotarliśmy jeszcze do Zakopanego w naszych planach był jeszcze do zdobycia najbliższy sąsiad Kończystego Wierchu, czyli Starorobociański Wierch. Najwyższy szczyt w Tatrach Zachodnich po naszej polskiej stronie. To był faworyt. Ale dziś możemy odprowadzić go tylko wzrokiem. Jednak co się odwlecze to nie uciecze jak to mawiają. Przynajmniej będzie okazja, aby tu jeszcze wrócić.

Kończysty Wierch leży pomiędzy Starorobociarskim Wierchem, a Jarząbczym Wierchem, czyli po środku. Z perspektywy Kończystego w obu kierunkach dzielą ich jeszcze przełęcze. Po za tym przez same wierzchołki i przełęcze biegnie granica polsko-słowacka. Nazwa tego szczytu może być nietrafnie kojarzona z innym wierzchołkiem Tatr Wysokich – Kończystą. Znajduje się co prawda na Słowacji, ale mimo wszystko nazwy mogą być mylące.

2002 m. Brzmi znajomo. Liczba mocno zbliżona do naszej rzeczywistości. Miałem wtedy 12 lat. Dziś staję na szczycie Kończystego Wierchu, który mierzy sobie nieskromnie właśnie tyle metrów. Jeśli miałbym podsumować oba „Wierchy” to polecam przejść trasę i przeżyć to na własnej skórze. Na prawdę warto. Jedynie czego mi brakowało to tego, że z tego miejsca nie zobaczyłem Tatr Wysokich. A ponoć widać je stąd całkiem dobrze 🙂

Po raz pierwszy na szlaku w butach firmy Meindl. Najstarszy model z ponad 20 letnim stażem – Meindl Island MFS Active. Na naszym blogu znajdziesz testy tych butów w terenie.

Tu turyści dzielnie podążający w naszym kierunku, którzy wyłaniają się z przełęczy, a ściśle mówiąc z Kopy Prawdy. Tak określany jest ten odcinek, a nazwa szczerze powiedziawszy przypadła mi do gustu.

Finalnie, na górze jak to bywa przy takiej pogodzie jest zimno. Mimo, że mamy przecież jeszcze lato. No cóż w takiej sytuacji na usta cisną się słowa, które przeszły już bezpowrotnie do historii jako klasyk:

„sorry, ale taki mamy klimat”

Po skonsumowaniu ostatniej bułki, wciągnięciu kilku kostek czekolady, czyli po około 40 minutach od wejścia przychodzi nam już tylko zejście w dół. Kończysty Wierch żegnamy z poczuciem spełnienia. O tym jak wracamy pisałem wyżej, a resztę można zaobserwować na mapie, która jest odzwierciedleniem tego co działo się na szlaku.

Przepraszam, ktoś tu jednak wypatrzył Tatry Wysokie na sam koniec. 

Wpisz zapytanie. Wciśnij Enter aby wyszukać.