Dziś stawiam swoje pierwsze kroki w Tatrach Słowackich na co czekałem na prawdę długo. Cieszę się, że w końcu udało się zrealizować plan. Wszystko potoczyłoby się dużo szybciej, gdyby nie sam Pan Covid. Tak na prawdę początkowy pomysł zakładał zdobycie popularnej na Słowacji świętej góry – Krywań. Często ją fotografuję od naszej polskiej strony, stąd też zamysł był jakby oczywisty.
Postawić stopy na szczycie tego wierzchołka – o tym marzyłem od początku 2022 roku. Jednak rywalizację o miano pierwszej góry po Słowackiej stronie przegrał ze szczytem, który według mnie ma dużo więcej do zaoferowania. Ale o tym opowiem Ci nieco więcej w poniższym wpisie!
Po przeczytaniu kilku obszerniejszych relacji z wypraw u moich blogowych kolegów oraz po przeglądnięciu dziesiątek zdjęć uznałem wraz z moimi przyszłymi towarzyszami wyprawy, że na Krywań przyjdzie jeszcze czas.
Można powiedzieć, że Krywań został zdeklasowany przez Koprowy Wierch (Kôprovský štít), który po zestawieniu z tym pierwszym miał zdecydowanie większą przewagę. I dużo więcej atutów!
To co cały czas przemawiało za tym, żeby iść jednak na Krywań była sama długość trasy i czas jaki trzeba będzie poświęcić, żeby stanąć na górze. Biorąc pod uwagę fakt, że dziś „okienko pogodowe” miało swój określony czas zdecydowaliśmy się wyruszyć 2 godziny wcześniej. Tak, żeby trochę oszukać pogodę i wykorzystać ją do cna. Po południu warunki miały się znacząco pogorszyć.
Jak myślisz czy kolejny raz udało nam się oszukać przeznaczenie ?
To co zasługuje na pochwałę na obszarze Tatrzańskiego Parku po stronie naszych sąsiadów to brak przeludnienia na szlakach. To jest to o czym bębnili internetowi influencerzy, że na Słowacji można znaleźć ciszę, spokój pomimo wysokiego sezonu. To jest to czego na próżno szukać można w Polsce. Chyba, że wędrujemy o nieludzkich porach, a to wymaga już dużego samozaparcia.
W każdym bądź razie nie zdziw się, jeśli na parkingu spotkasz większe grupki tułaczy, bo z reguły większość z nich zmierza szlakiem kierującym na Rysy. To stąd można zdobyć jego wierzchołek w tym mniej ekstremalnym i bardziej bezpiecznym wariancie.

Zdjęcie wykonane w drodze powrotnej, żeby pokazać jaką formę przybiera parking, a na jego końcu znajduje się parkomat, gdzie należy uiścić opłatę (można zapłacić godzinowo lub wykupić bilet całodniowy).
Skąd wyruszyć, gdzie zaparkować, żeby było najlepiej i za ile?
My trochę spontanicznie podeszliśmy do tematu, ale przygotowując już tą relację dochodzę do wniosku, że wyszło nam to całkiem względnie. Mam na myśli to, że jadąc w kierunku Zakopanego podjęliśmy się analizy, gdzie ostatecznie zaparkujemy nasz pojazd. Tak, żeby nie nadganiać drogą. Można powiedzieć, że właściwie pykło i nie ma się co na tym długo rozwodzić!
Prawda jest taka, że wiele poradników wskazuje jako punkt początkowy Szczyrbskie Jezioro (Štrbské Pleso) wokół, którego zlokalizowanych jest kilka miejsc postojowych. Stamtąd poprowadzi nas czerwony szlak. Jeśli porównamy go z drugą opcją, czyli parking wzdłuż stacji kolejowej Popradské Pleso to odziwo wg mapy nie ma zbyt dużej różnicy. Tu pójdziemy szlakiem o oznaczeniu niebieskim.
Ceny jeszcze parę lat wstecz oscylowały w granicach 5 euro. My biorąc bilet całodobowy zapłaciliśmy 10 euro. Na końcu parkingu znajduje się parkomat. To tam należy uiścić opłatę kartą lub mając przy sobie ich lokalną walutę – euro. I plusem, który trzeba tu mocno podkreślić jest fakt, że nigdzie w Tatrach Słowackich nie musimy płacić za bilet wstępu do parku narodowego. Tu warto pamiętać, że odpowiednikiem TPN-u po tamtej stronie jest tzw. TANAP (Tatranský národný park). To znowu kilka groszy, które możesz później wydać w restauracjach zlokalizowanych nad Popradzkim Stawem.
Pamiętaj tylko, żeby nie popełnić naszego błędu i miej przy sobie euro, bo inaczej tam nie zapłacisz. Chyba, że kartą, ale nie licz na zbyt dobry przelicznik walutowy.


Asfaltem aż po Popradzki Staw
Spod parkingu, aż pod sam Popradzki Staw mamy do pokonania trasę ponad 4 kilometrów, która w pewnych momentach ma delikatne wzniesienia. Są one mało odczuwalne, ale w końcowym rozrachunku jest to aż 272 m (przewyższenia) pod górkę. Całą tą drogę jesteśmy w stanie pokonać w granicach od 60 do 70 minut (idąc w dość równym tempie, bez przerwy).
To jeden z tych najnudniejszych etapów całej trasy, ale nie da się go pominąć, więc warto przejść go w miarę szybko, żeby móc później iść swobodnie i mieć czas na delektowanie się pięknem, które jest wokół! Ten kto już trochę mnie zna wie, że nie należę do sympatyków asfaltowych podejść. Ten odcinek pokonujemy w szybkim tempie. Po drodze mijając kilku mniej zmotywowanych turystów, dla których czas nie miał dużego znaczenia.
Już na tym etapie na panoramie rysują się ciekawe krajobrazy szczytów, które póki co nie wiele nam mówią. W tym przypadku z pomocą przychodzi nam mapka, która będzie solidnym ułatwieniem. Szczególnie, wtedy jeśli trasę przemierzamy po raz pierwszy. Koniecznie do niej zajrzyj!

Popradzki Staw, czyli pierwszy ciekawy punkt na szlaku, gdzie warto zatrzymać się chociaż na chwilkę. Najlepszą opcją wydaje się być droga powrotna z gór. My właśnie tak zrobiliśmy. Tu tłumów już nie unikniemy. W większości niektórzy wybierają tylko to miejsca jako cel swojej wędrówki. Są to w dużym stopniu rodziny z małymi dziećmi, bo trasa drogą asfaltową otwiera tu przestrzeń dosłownie dla wszystkich (osoby niepełnosprawne, na wózkach, rodziny z małymi dziećmi, rowerzyści – doskonale się tu odnajdą!).



To przy Popradzkim Stawie mamy pierwsze rozwidlenie (skrzyżowanie), czyli połączenie szlaków. Stoimy już na nie małej wysokości, bo aż 1500 m n.p.m. Co po szybkim porachowaniu liczb da nam sumę 863 m jaką musimy jeszcze pokonać, żeby dumnie stanąć na szczycie. Dla nas wciąż nie zmienia się nic. Kierujemy się w dalszym ciągu szlakiem o oznaczeniu niebieskim. Droga na tym etapie nie zachwyca, bo większości prowadzi nas pośród drzew, kosodrzewin. Ale na zachwycające widoki nie przyjdzie nam czekać zbyt długo. Po pół godziny drogi odsłania się po naszej lewej stronie Grań Baszt rozdzielająca Dolinę Młynicką od Mięguszowieckiej. Na Grani jednym z dominujących szczytów, który jest najwyższy i stanowi pieczę nad pozostałymi szczytami to Szatan (Sátán)! Nie sposób nie zapamiętać tej nazwy.

To właśnie tu po odsłonięciu tej pięknej panoramy robimy nasz pierwszy przystanek. Szybkie śniadanie w postaci bułki wypchanej po brzegi samymi pysznościami, a na osłodę właśnie coś słodkiego, aby uzupełnić zapasy glikogenu zmagazynowanego w naszym organizmie. To on odpowiada za nasze rezerwy energetyczne szczególnie podczas wytężonego wysiłku. Dlatego w takich sytuacjach warto mieć coś słodkiego, pożywnego, co ma duże ilości wartości energetycznych.



Widoczny szlak powyżej prowadzony licznymi zakosami w kierunku Chaty pod Rysami. Większość dzisiejszych turystów wybierała właśnie tamtą drogę z czego my bardzo się cieszyliśmy. Nie ma się co dziwić, bo warunki były wręcz książkowe, żeby w tym dniu zdobyć Rysy (od Słowackiej strony)!
Jak się później kazało to właśnie ze wschodu nadeszło zapowiadane załamanie pogody! Kłębiaste, gęste i ciemne cumulusy, które na pewno dla wielu turystów były sygnałem na odwrót lub szybkie zejście w dół! Miejmy nadzieję, że tak właśnie było, bo w praktyce wiemy, że w górach wielu turystów jest w stanie stracić rozum…
Jeśli ten wpis lub inny z naszego bloga przydał Ci się w jakiś sposób to jest nam niesamowicie miło! Możesz w drobnym stopniu wesprzeć naszą działalność, którą od 2017 roku finansujemy wyłącznie z własnych środków. Każda postawiona kawa przez Ciebie przyczyni się do rozwoju tego bloga, którego chcemy w dalszym stopniu rozwijać, także o kanał na Youtube :)! Z góry wielkie dzięki za każdą kawkę i mamy nadzieję, że do zobaczenia na szlaku!



Pokonując kolejne zakosy drogę przebiega nam rodzina kozic górskich. Spotkanie jakiegokolwiek zwierzątka na szlaku zawsze wywołuje radosne poruszenie. Kozice można chyba najczęściej spotkać będąc w Tatrach. Przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia. Nie ma się co dziwić, że od lat są one symbolem Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Co roku odbywa we współpracy TPN i TANAP odbywa się liczenie kozic. Jak się okazuje w 2022 naliczono ich łącznie 1222 kozic. Jak się pewnie domyślacie większość z nich mieszka po słowackiej stronie.




Co powiem o początku trasy?
Początek trasy jest względnie prosty, a pierwsze poważne przewyższenia, które wyciskają z nas pierwsze poty zaczynają się tuż po minięciu Rozdroża nad Żabim Potokiem. To tu ludzie, którzy kierują się w kierunku Koprowego Wierchu skręcają w lewo, a cała reszta zmierzająca w kierunku Chaty pod Rysami uderza na prawo.
To co najlepsze dopiero przed nami!
CZAS
8:30 h
(bez przerw)
DŁUGOŚĆ
18,3 km
(tam i z powrotem!)
WYSOKOŚĆ
2363 m n.p.m.
PRZEWYŻSZENIA
1207 m

Marcin (od lewej), Tomek (od prawej) i ja jako spełniający się fotograf górski – za obiektywem.
Po krótkiej przerwie i zebraniu dodatkowych sił ruszamy w dalszą część drogi. Momentami było potrzebna delikatne skupienie, żeby nie poślizgnąć się na luźnych kamieniach, których było coraz więcej wraz ze zbliżającym się końcowym podejściem do Doliny Hińczowej. Po drodze można spotkać ciekawe miejsca do sfotografowania jak chociażby ten balkonik skalny o charakterystycznym kształcie, który od razu kojarzy mi się ze słynnym językiem Trolla znajdującym się w Norwegii tzw. Trolltunga.

Tym razem ja przed obiektywem na języku Trolla.

Pokonujemy kolejne wzniesienia, ale za każdą kolejną górką wyłania się kolejna, ale mając taki warun za sobą nie tracimy nadziei. W końcu przecież musi pojawić się dolina o której tak wiele czytałem robiąc reaserch przed samym wyjazdem. Motywacja wzrasta nam, gdy nagle zza winkla wyłania się nieco starszy Pan, który niewzruszenie depta nam po piętach, a ostatecznie wyprzedza nadając solidne tempo tej wędrówki.
Ja jestem do tej przyzwyczajony, bo dobre kadry same się nie zrobią. Trzeba się zatrzymać, popatrzeć, poobserwować, a nie gonić, byle szybciej.

Jeszcze krótki rzut oka na widok za naszymi plecami, który z dużym spokojem zamieniamy na widoki z górnej półki!
Powoli wkraczamy do jednej z najpiękniejszych Dolin na terenie Słowacji, czyli do Doliny Hińczowej. To tu przyszło nam widać przepiękny wschód słońca. Spędzamy tu bardzo długą chwilę, bo siedząc nie można było oderwać wzroku, w którą stronę byśmy nie popatrzeli. Za nim słońce wyłoniło się zza potężnych ścian Mięguszowieckich Szczytów udało nam się dotrzeć nad Wielki Staw Hińczowy.
Co za ulga! Z reguły mam tak, że podczas trasy wybieram sobie punkt, który widokowo oferuje dobre widoki, dzięki czemu mając dobre światło powstają piękne kadry!
Bajeczna Dolina Hińczowa
Dolina robi na mnie piorunujące wrażenie.
Może wynika to z aury, pięknej pogody, która towarzyszyła nam od samego poranka. Sam nie wiem skąd we mnie takie poczucie, ale przestrzeń jaką tam zastaliśmy wokół i wiele przepięknych szczytów Tatr Wysokich, które wyłaniały się jeden po drugim dopełniły resztę!
Ah, tu na prawdę zachwytów nie ma końca.
Ja czuję, że mógłbym zaszyć się w tym miejscu na dłużej.
Nie idąc dalej można byłoby poczuć się już jako człowiek spełniony i szczęśliwy. Nie zawsze trzeba gonić od szczytu do szczytu, bo jest wyższy, dłuższy lub na ogół trudniejszy.
Może jednym z powodów tej ekscytacji był fakt, że to nas pierwszy raz na Słowacji. Dodatkowo warunki pogodowe trafiły nam się perfekcyjne. Miały być burze, ale dopiero po godzinie czternastej. Trzeba przyznać, że tu meteorolodzy spisali się na medal. Nie sposób byłoby im w tym dniu cokolwiek zarzucić lub ubliżać.




Mały Hińczowy Staw
Krótka lekcja topografii o Dolinie Hińczowej i stawach
Kilka istotnych faktów o samej Dolinie, które warto poznać za nim udasz się w tamte rejony. Szczerze lubię takie smaczki, które przed wycieczką potrafią mocno rozjaśnić umysł, a gdy idziemy w grupie pozwoli zabłysnąć wśród pozostałych towarzyszy wyprawy. Usiądź więc wygodnie w swoim fotelu i poczuj się chociaż przez chwilę jak uczeń na lekcji geografii.
Jak za dawnych, starych, dobrych czasów.














Zdobywamy Koprowy Wierch
Trzeba przyznać, że nie było łatwo, a to za sprawą skwaru, który dał nam się odczuć najbardziej w drodze znad Wielkiego Hińczowego Stawu, aż na sam szczyt. Koprowy Wierch zaszczycił nas przepiękną panoramą z każdej strony, ale zaskoczył nas też tym, że na wierzchołku było na prawdę mało miejsca, żeby usiąść i odpocząć.
Tu trzeba zachować dużą ostrożność, bo ekspozycja od strony północnej potrafi ugiąć nogi.



