Zimowa wyprawa na szczyt Świnicy!

Autor: TOBIASZ
Jeśli miałbym Ci opowiedzieć o jednym z najbardziej najszczęśliwszych, a jednocześnie wymagających górskich wypadów w Tatrach Wysokich to bez wahania byłaby nią Świnica zimą. Nie mam bogatego doświadczenia w turystyce zimowej, dlatego chwile, które doświadczyłem podczas tej wyprawy są dla mnie wyjątkowe. Budują one stopniowo mój bagaż doświadczeń, który na pewno zaprocentuje przy kolejnych zimowych wojażach. Już niedługo, bo za niecały rok uderzymy znowu w Tatry.

Svinica, Seealmspitze lub Świnia, a także Szwinia – obszar ten jakby go nie nazwać w różnych językach jest bezbłędny i wyjątkowy. Myślę, że nie skłamię, jeśli powiem, że teren, który jest początkiem Tatr Wysokich ze strony zachodniej jest jednym z najpiękniejszych.

Jeśli ktoś zaczyna swoją przygodę w górach i ma przed sobą dziesiątki niezdobytych szczytów powyżej 2-tyś metrów to ten szczyt znajduje się na liście marzeń wielu z tych osób! U mnie też znajdował się w ścisłej czołówce szczytów, które na samą myśl wywołują u mnie gęsią skórkę!

O zdobyciu tego wierzchołka planowałem praktycznie równo rok temu. Ale nie taki diabeł straszny jak go malują. Trzeba przyznać, że opinia, która krąży po sieci na wielu forach, grupach i relacjach blogowych i filmach YT jest prawdziwa. A mianowicie, że prościej i bezpieczniej jest wejść na Świnicę zimą, niż latem. Trudno temu zaprzeczyć.

Z mojej perspektywy wydaje się, że rzeczywiście tak jest. Zimą jest dużo mniej wspinania, bo mamy jednolitą trasę, brak łańcuchów, które przykrył obfity śnieg tworząc bezpieczną warstwę blisko 1,5 m. Stąd jest prościej, stabilniej, ale już na tym poziomie istotne i najważniejsze jest przygotowanie sprzętowe.

O czym powiem nieco więcej w dalszej części treści.

Dojazd na Podhale, czyli jak to się zaczęło?

Ten górski wypad był inny niż dotychczas. Połączyliśmy nasze Beskidzkie siły (Ja i Marcin) wraz z delegacją Warszawskiej ekipy Ernesta i Adama. Świnica zimą – to był cel, który przyświecał nam wspólnie. Mocno przysypaną i ubraną w biało-śnieżny kubraczek. 

Wspólnie ustaliliśmy trasę, która zakładała jak najprostsze dotarcie do pierwszej bazy, którym stało się schronisko Murowaniec. Docieramy tu jeszcze przy lekkim półmroku. Brak ludzi. Co zdarza się tu bardzo rzadko. Jedyną okazją może być bardzo wczesny poranek, gdzie większość turystów dopiero w dolinach budzi się do życia.

T nasza pierwsza i dłuższa przerwa. Nasze samochody zostawiliśmy na parkingu w Brzezinach. Spotykamy się tam wspólnie o 4:20 i po kilkunastu minutach po zebraniu naszych ekwipunków i sprzętu wyruszamy lekkim marszem, żeby przy schronisku coś co nieco zjeść, napić się herbaty i założyć rzecz jasna raki. Można założyć raczki, potem raki, ale to indywidualna sprawa. My zrobiliśmy to tu, bo były ławki, gdzie dość sprawnie można to zrobić.

To najprostszy czarny szlak prowadzący prosto do Murowańca, a to dlatego, że tą drogą odbywa się oficjalny i bezpośredni transport produktów do schroniska. Ale jest też najmniej widokową drogą, bo prowadzi przez Dolinę Suchej Wody, która przebiega w większości przez las. Ta droga była testowana przeze mnie po raz pierwszy przy zdobywaniu Przełęczy Zawrat od strony Czarnego Stawu Gąsienicowego.

To najlżejszy etap wędrówki, bo teren wznosi się tu delikatnie. Nie ma męczących podejść.

Co tu dużo mówić serdecznie polecam.

Morze chmur w dolinie zakrywające Zadni Staw Gąsienicowy oraz Kościelec z prawej strony. 

Kierunek Liliowe

Przy schronisku ze względu na komfort i wygodę ubieramy raki, które na tym etapie nie są jeszcze koniecznością, ale można je tu w prostu sposób ubrać, dopasować, dociągnąć. Nie wiemy co czeka nas przy zdobywaniu kolejnych metrów przewyższenia. Może będzie mocno wiało, dlatego nie ryzykujemy i zakładamy raki, które zdejmiemy z nóg w tym samym miejscu.

Ale już w drodze powrotnej.

Pogoda, która nam towarzyszyła już na tym etapie trekkingu nie napawała optymizmem. Będąc na wysokości nieco ponad 1500 m n.p.m. unosiła się tu rozległa mgła. Widoczność była ograniczona do kilkudziesięciu metrów do przodu, więc jak się domyślasz przy schronisku nie czekały na nas widoki Granatów, Koziego Wierchu czy też popularnego Kościelca.

Czy też chociażby naszego dzisiejszego celu.

Wiatr w tym dniu był delikatny, żeby nie powiedzieć, że ciężko było go dostrzec. Co niewątpliwie było dobrą informacją. Z drugiej strony, gdy nie ma wiatru to nie ma co myśleć o tym, że coś przegoni te gęste jak na ten moment chmury. Będąc na wysokości dolnej stacji kolejki krzesełkowej w Dolinie Gąsienicowej dowiadujemy się z tablicy informacyjnej, że jest -16 stopni. Czułem to po marznącej parze z ust na mojej chuście, brwiach i rzęsach 🙂

Warunki są bardzo dobre mimo tego mrozu, który z każdą minutą wschodzącego słońca był coraz mniejszy.

2301 m n.p.m.

ŚWINICA

1513 m n.p.m.

PRZEWYŻSZENIA 

4:35

START

21,7 km

DŁUGOŚĆ TRASY

Zboczyliśmy nieco z trasy, żeby nieco wyżej przyłączyć się do prawidłowej drogi na Liliowe. Zimą przy mgle i słabej widoczności bardzo łatwo zboczyć z trasy. Tym bardziej, że teren jest jednolity a wokół jest wiele rozchodzonych miejsc, gdzie turyści albo skracali sobie drogę albo wyznaczali nową trasę. Duży udział w rozjeżdżeniu tras mają osoby uprawiające skialpinizm.

Trzeba przyznać, że w tym dniu nie brakowało tych, którzy uwielbiają łączyć wspinaczkę zimową z wędrówką na nartach, w terenie górskim na dużych wysokościach, aby później zjechać w dół ze szczytu drogą o dużym nachyleniu. Ahh… to już sport, który wymaga dużego doświadczenia, umiejętności orientacyjnych i dużej wytrzymałości psychicznej. Adrenalina level hard. Osobiście podziwiam, ale nie wiem czy kiedykolwiek zdecydowałbym się na uprawianie tak ekstremalnego sportu.

Przez ostatnie dwa dni obserwując skrupulatnie prognozę pogody i wszystkie kamerki dostępne online były w Tatrach niewielkie opady świeżego puchu. Na szczęście opady nie były zbyt duże co można było zauważyć na szlaku, który nie wymagał przecierania! Wręcz przeciwnie można było zauważyć stare ślady…

Trasa do Przełęczy Liliowe odbywa się zielonym szlakiem. Przy dużej ilości śniegu, który z każdą minutą staje się coraz miększy i luźniejszy stawia przed nami nie małe wyzwanie. W ten sposób tracimy nieco więcej sił niż latem, ale ten odcinek technicznie jest w zasięgu każdego.

To jednak już w tym miejscu w głowie pojawiają się myśli czy dam radę iść dalej? To nawet jeszcze nie półmetek naszej trasy, a najcięższy odcinek dopiero czeka nas dalej. 

Kolejny przystanek mamy w tym miejscu, gdzie pojawiają się już prawdziwe widoki niczym z okładki National Geographic. Serio, wcale nie przesadzam. Po raz pierwszy spotykam się ze zjawiskiem, gdzie powyżej 1600-1700 m n.p.m. jest bezchmurne niebo i kompletna lampa. Na dole natomiast niebo było zachmurzone i nic nie wskazywało na poprawę aury. To okno pogodowe, które już w połowie drogi na Liliowe daje nam wyraźny sygnał, że to będzie bardzo dobry dzień! Nasze lęki o stan pogody i o to czy stając na szczycie będzie nam dane podziwiać wspaniałe widoki w tym miejscu odeszły jakby ręką odjął.

Ja, łapię ciekawe kadry, które wokół nas pojawiły się tuż po wejściu na przełęcz Liliowe, a chłopaki rozbijają „pierwszy obóz”, gdzie robimy przerwę na mały lunch ciesząc się tym co jeszcze przed nami. 

Piękna część Tatr Słowackich oraz zjawisko o którym mówiłem, czyli na dole chmury, a powyżej czyste niebo. 

Szczerze, to stojąc już na Przełęczy Liliowe można w pełni zaspokoić swój apetyt jeśli chodzi o panoramę na Tatry Zachodnie, Wysokie oraz mamy tu bezpośredni widok na dużą część Tatr Słowackich. Wysiłek, który należy włożyć do tego, aby się tu dostać jest adekwatny do tego co już na tym poziomie możemy zobaczyć, a dodam, że stoimy już na wysokości 1952 m!

Zresztą co tu dużo mówić, jedna z najlepszych fotek, którą zrobiłem podczas całej wędrówki została zrobiona z tego miejsca.

Dalsza część szlaku na Świnicę zimą

No dobra, pora przerwy minęła, więc pora zbierać się dalej.

Zawsze ciężej ruszyć się z miejsca, gdy wzrok błądzi z zachwytem po wielu wierzchołkach. No cóż, ale mamy już godzinę dość późną, a za nami i przed nami spora grupa turystów, którzy zmierzają w tym samym kierunku. Robi się cieplutko chociaż rano wiało chłodem, a para wydostająca się z ust w błyskawicznym tempie zamarzała na naszych brodach i włosach. Ja lubię, gdy mróz pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Ale wszystko w zdrowym rozsądku.

Jestem jedną z tych osób, która nie grymasi przy zamarzniętych szybach, a pierwszy spadający śnieg cieszy mnie jak dziecko!

Muszę podzielić się z Wami pewnym faktem i przyznać do błędu, który kosztował mnie w tym dniu trochę niepotrzebnego stresu. Jestem Honorowym Dawcą Krwi i tak się złożyło, że 1-2 dni przed tym wyjazdem oddałem w punkcie krwiodawstwa osocze. To element krwi, który podczas tego procesu jest odsączany i krew jest z powrotem wtłaczana do środka. Ale idąc do sedna problemu, to na szlaku zaczął łapać mnie skurcz w udzie (nigdy nie złapał mnie skurcz w tym miejscu), było to jakieś 30-40 minut od celu. Męczył mnie on schodząc w drodze powrotnej stąd też szedłem nieco wolniej, robiąc krótkie przystanki. Na dole zacząłem się zastanawiać jaka była przyczyna, ale rozwiązanie problemu pojawiło się dość szybko. Nigdy nie jedźcie w takim krótkim odstępie czasu na taki duży wysiłek fizyczny po oddaniu krwi, osocza. U mnie ewidentnie pojawił się deficyt związany z brakiem witamin, enzymów, związków nieorganiczny, cukrów, soli mineralnych oraz innych dobrodziejstw, które posiada.

Jak to mówią Polak mądry po szkodzie. Niech moja nauczka będzie przestrogą dla innych.

Już powyżej Przełęczy Liliowe zaczyna się swego rodzaju wspinaczka, gdzie moim zdaniem czekan i raki to obowiązek! Zresztą widać to na zdjęciu powyżej. W tym dniu w drodze na Świnicę już na tym etapie trip-u nie widziałem nikogo kto nie miałbym na sobie raków! Idąc tą ścieżką można podpierać się czekanem wbijając go po lewej stronie lub podpierając się rękoma dla zwiększenia naszego komfortu i bezpieczeństwa.

Ciekawa perspektywa Kasprowego Wierchu, tłumów wokół kolejki niczym rozszalałe mrowisko.. a w oddali Pan Giewont! Kasprowy rozjeżdżony niemiłosiernie przez miłośników zimowych sportów. Ajć!

Często jest tak, a przynajmniej w Tatrach, że te miejsca, które wybieramy do zdobycia, które krążą po  sieci niczym wirus… są takie super! Jednak ostatecznie, gdy już tam docieramy nie robią takiego oszałamiającego wrażenia. Łapię się na tym i zdaje sobie sprawę z czego to może wynikać. Jak możemy nacieszyć się miejsce skoro wokół jest masa ludzi? Żeby zrobić jedno zdjęcie musisz stać 15 minut w kolejce!? Dlatego ja najczęściej wychodzę na szlak bardzo wcześnie.

W tym przypadku też było podobnie. Na szczycie Świnicy znajduje się jednocześnie około 15-20 osób i można uznać, że to jest maksimum na ten moment. Pozostali turyści, którzy dochodzą do wierzchołka, żeby zachować odpowiednie bezpieczeństwo powinni poczekać, aż ktoś zejdzie, żeby móc wejść w jego miejsce. Czy tak się dzieje? Nie do końca tak jest.

Niestety, tłum rządzi się swoimi prawami.

Wpisz zapytanie. Wciśnij Enter aby wyszukać.